MUST THINK № 6 – e d u k a c j a vol.2

Edukacja systemowa jest jak koń, a jak koń wygląda każdy widzi. Dlatego dziś pochylimy się nad edukacją alternatywną, w tym przede wszystkim nad edukacją domową. I wyjaśni się dlaczego dziecko uczone w domu nie jest przypięte kajdankami do kaloryfera. W zasadzie to niewiele bywa w domu.

Na zimno oceniam, że trochę chaotyczny wyszedł mi ten poprzedni wpis. Dużo w nim emocji, które są wynikiem tego, że dla mnie to jest też temat nowy. Mimo wszystko chyba przekaz jakkolwiek dotarł, skoro zaledwie 4% z głosujących uznało, że nie chce czytać więcej o zjawisku zwanym edukacją domową, a prawie 80% wyraziło duży entuzjazm. Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze. Za te negatywne też.

Dlaczego Mańka nie poszła do szkoły

Na początek rozwinę Wam jeszcze powody naszej decyzji, bo to co pokrótce opisałam w poprzednim poście, okazało się dla wielu zbyt wielkim wyzwaniem emocjonalnym. Minimalizm w wyjaśnieniach okazał się nie być pomocny w przekazaniu intencji.

Mańka jest sześciolatką i pierwszym rocznikiem objętym obowiązkiem szkolnym sześciolatków. O tym, że jest pomysł obowiązku szkolnego sześciolatków jest absurdalny, mam nadzieję nikogo tu nie muszę przekonywać, bo jest to blog dla ludzi myślących. A przecież każdy, kto myśli samodzielnie, nie powinien mieć problemu z zauważeniem faktu, iż między dzieckiem sześcioletnim i siedmioletnim istnieje różnica wieku około 15% dotychczasowej długości życia, a więc proporcjonalnie taka jak między młodzieżą w wieku lat 13, a 15, albo jak między odchodzącym na emeryturę mężczyzną w wieku 67 lat, a jego oczekującym emerytury kolegą w wieku lat 59. Nie jest to mała różnica wieku, a ogromna, szczególnie w tak młodym. Nie zapominajmy bowiem, że w ciągu pierwszego roku życia, dziecko zmienia się z noszonego na rękach niemowlęca w biegającą torpedę. W kolejnym roku życia opanowuje umiejętność komunikowania się z otoczeniem za pomocą słów i prostych zdań. Zajmuje to dziecku rok do dwóch lat! Jak zatem rok wcześniejsze rozpoczęcie niczym nie zmienionej edukacji ma nie wpłynąć na dzieci? O tym, jak postrzegają to rodzice, którzy zdecydowali się we wcześniejszych latach dobrowolnie posłać dzieci wcześniej do szkoły, możecie poczytać TU.

Zatem Mańka – człowiek małego wzrostu i wielkiej wrażliwości, dziewczynka z małą wagą ciała i wielkim umysłem, musiałaby spotkać się w jednej klasie z dziećmi sześcioletnimi, siedmioletnimi, które zostały odroczone rok wcześniej, lub powtarzają klasę, bo nie poraziły sobie jako sześciolatki i z dziećmi prawie ośmioletnimi, które od stycznia będą kończyły 8 rok życia, bo urodziły się na początku roku, w przeciwieństwie do urodzonej w wakacje Mańki, która w styczniu będzie miała dopiero 6,5 roku. Wielu rodziców, aby uniknąć tak patowej sytuacji, postanowiło z pomocą opinii z poradni psychologiczno-pedagogicznej, odroczyć swoje dzieci, pozostawiając je na drugi rok w zerówce, aby poszły do szkoły jako siedmiolatki. I słusznie! Tyle, że my, nie mieliśmy podstaw, aby Mańkę odroczyć, bo jak wspomniałam, uzyskała ponadprzeciętny wynik w teście na inteligencję, a we wszystkich innych sferach rozwija się bardzo prawidłowo. Zatem, albo ED, albo pierwsza klasa w jakimś kosmicznie absurdalnym zestawie rocznikowym.

Tych czynników składających się na naszą decyzję było wiele, nie sposób chyba wymienić wszystkich, ale między innymi było to te argumenty:

  • widmo przeprowadzki, a więc i widmo zmiany szkoły w pierwszej lub po pierwszej klasie, co byłoby zupełnie bezsensownym, dodatkowym stresem,
  • ponadprzeciętna inteligencja, ale i głód wiedzy córki, dla której szkoła mogłaby szybko stać się nudna i nie wystarczająca. Zwyczajny dzień z życia rodziny Nowickich: – Mamo, gdyby napełnić balon helem i podczepić do niego kamerkę w przezroczystym pudełku, to sfilmowałaby kosmos? – Nie kochanie, bo hel unosi się przez to, że jest lżejszy od powietrza, a w kosmosie nie ma powietrza, więc poza ziemską atmosferą balon nie mógłby lecieć. – Mamo, a gdyby balon napełnić wodorem? – drąży temat dalej Mańka lat 6.
  • doświadczenia związane z przedszkolną edukacją systemową, która nie sprawdziła się najlepiej w naszym przypadku. Zamknięcie dnia i tygodnia w sztywnych ramach czasowych zupełnie nie wpisuje się w sposób funkcjonowania naszej rodziny. Ponad to, kiedy Mańka zdecydowała, że nie chce już chodzić do zerówki, jakieś 2 miesiące przed końcem roku przedszkolnego, nasza rodzina wróciła do niewytłumaczalnej równowagi. Nasze relacje się pogłębiły i polepszyły i wszystkim nam to wszyło na dobre.
  • Możliwość zapewnienia córce zarówno edukacji jak i wszechstronnego rozwoju we własnym zakresie ze względu na mój świadomy wybór opieki nad domem i rodziną zamiast pracy zarobkowej, a męża elastyczne godziny pracy i dosyć stabilną sytuację finansową.
  • Sprzeciw wobec podstawie programowej, która wskazuje teorię ewolucji i pokrewne jej teorie powstania świata, życia na ziemi, warstw skalnych itd. jako jedyne, udowodnione i naukowe, tym czasem naszym zdaniem nie są ani jedyne, ani udowodnione, ani naukowe.
  • Bardzo jednoznaczna opinia córki, że nie chce iść do szkoły. Opinia ta powstała niezależnie od naszych przekonań, pomimo prób zmiany nastawienia córki.

Alternatywy dla edukacji systemowej

Jeżeli moja rozwiązła ocena rzeczywistości z poprzedniego posta jest dla Ciebie strzałem w punkt, albo chociaż w tarczę, chcę abyś wiedział/a, że jest wiele sposobów na to, aby uniknąć najczęstszych i najpoważniejszych konsekwencji zbagatelizowania problemu edukacji własnego dziecka.

Z powodu tego, że mieszkamy na wsi, w najbardziej chyba zaściankowym województwie w kraju i większość alternatywnych rozwiązań nie jest dostępnych w naszej okolicy, od początku rozważaliśmy w zasadzie wyłącznie edukację domową. Nie jestem ekspertką od tego, ani nawet od tamtego, ale zaznaczam to, co udało mi się przyswoić w międzyczasie, abyście mieli wyjściową do dalszego poszukiwania, jeśli trafiacie na ten temat po raz pierwszy. Sądzę, że ratunkiem od masowej szkoły systemowej dla rodzin, w których nie wchodzi w grę edukacja domowa, może być szkoła demokratyczna. Takie szkoły rozkwitają w dużych miastach. Są to między innymi coraz lepiej rozpoznawane szkoły Montessori, ale nie tylko. Coraz częściej pojawiają się też stowarzyszenia i fundacje, które organizują edukację w oparciu o prawo do edukacji pozaszkolnej, ale w sposób zorganizowany. W praktyce zatem rodzice deklarują edukację domową, ale grupa takich dzieci de facto uczestniczy w zorganizowanych zajęciach, co pozwala rodzicom na pracę zawodową w godzinach, w których dziecko ma zapewnioną opiekę i pomoc dydaktyczną. Słyszałam też ostatnio, że pewien zbór kościoła protestanckiego w mieście powiatowym stworzył taką kameralną szkołę niepubliczną, działającą już na innych zasadach niż typowa szkoła systemowa. Rozkwitają również szkoły niepubliczne, które, choć często drogie, starają się w ramach systemu dać więcej szans, więcej możliwości. Z murem spotykamy się jednak mieszkając na wsi, lub w małych miastach, w których nikt jeszcze nie przetarł szlaków. Sądzę, że nie jedna wiejska szkoła, których niestety jest już coraz mniej, może być dobrą alternatywą, jeżeli nie ma innych. W kilkuosobowych klasach, jeżeli trafi się dobra kadra, a zatem i mądra dyrekcja, a przede wszystkim mądrzy nauczyciele z tak zwanego powołania, edukacja systemowa może być prawie edukacją alternatywną.  Jeżeli się szuka, rozwiązanie zawsze się znajdzie – lepsze lub gorsze, bo przecież życie to sztuka wyborów, ale zawsze jakieś. Jeśli jednak nie zdamy sobie sprawy z tego, że ogromne szkoły, wciąż przecież ze sobą łączone, ze względu na niski przyrost naturalny i duże klasy będące wynikiem oszczędności są ZAWSZE na niekorzyść naszych dzieci, nie zdamy sobie sprawy z tego, że nasze dzieci potrzebują alternatywy. Dopóki nie zrozumiemy, że system nie dba o nasze dzieci, dopóty my o nie nie zadbamy, bo będzie nam się wydawało, że odpowiedzialność spada na nas – rodziców – tylko w połowie, albo w 1/3, bo przecież nasze dzieci 2/3 dnia spędzają w szkole, albo nawet w 1/6, bo nasze dzieci spędzają w szkole aż 10 z 12 miesięcy roku.

Edukacja domowa, z dzieckiem przywiązanym do krzesła

Edukacja domowa to hasło, które uwielbiają eksperci, którzy już są ekspertami, choć słyszą je po raz pierwszy. Bo przecież kiedy ekspert słyszy w reklamie o drzwiach otwartych w salonie Skody, to pędzi jak oszalały, bo wie, że przez cały rok były one zamknięte! Podobnie kiedy ekspert dowiaduje się o tym, że ktoś postanowił zgotować swojemu dziecku edukację domową, dzwoni do pomocy społecznej, aby zawiadomić, że nieletni jest siłą przetrzymywany w domu niczym więzień i na pewno dzieje mu się krzywda :).

Edukacja domowa to trochę skrótowe określenie dłuższego w wymowie sformułowania prawnego: realizacja obowiązku szkolnego poza szkołą. Żyjemy w kraju, w którym od tego roku obowiązkowi szkolnemu podlegają dzieci od szóstego roku życia. I ten obowiązek dotyczy każdego dziecka, nawet niepełnosprawnego. Natomiast obowiązek ten można jeszcze dzięki Bogu realizować na różne sposoby. Jednym z tych sposobów jest tak zwana edukacja domowa. W praktyce dziecko musi być zapisane, a więc być uczniem jakiejś szkoły.  Może to być szkoła państwowa, czy niepubliczna, może to być rejonówka, albo najodleglejsza w kraju szkoła demokratyczna. O tym decydują rodzice, ale dziecko musi być zapisane do szkoły. Dyrektor tej szkoły, na podstawie wywiadu z rodzicami i ich pisemnych deklaracji o zapewnieniu dziecku światła, wody i miejsca do nauki o temperaturze pokojowej oraz opinii z poradni psychologiczno-pedagogicznej, której treść obecnie nie ma znaczenia, praktycznie ma obowiązek udzielić zgody na realizację obowiązku szkolnego poza szkołą. Jeśli chcecie zgłębić prawne aspekty i całe zagadnienie, odsyłam Was na bloga Darii, która od kilku lat uczy swoje dwie córki, które są w 4 i 6 klasie, albo już nawet w 5 i 1 gimnazjum.

Tak naprawdę edukacja domowa jest edukacją poza szkołą: poza murami szkoły, często też poza murami domu, oraz trochę poza murami zniewolonego umysłu.

Przyrody można uczyć się w ławce szkolnej z podręcznika i przy odrobinie szczęścia wyjść na jeden w semestrze, 45 minutowy spacer, albo można uczyć się przyrody na łonie przyrody, poznając ją wszystkimi zmysłami – od dotyku po smak. Można uczyć się w szkolnej ławce regułek z fizyki, albo robić w domu eksperymenty związane z zasadami dynamiki, odkrywaniem siły tarcia lub grawitacji. Zamiast jednej w tygodniu godziny muzyki czy plastyki, można chodzić na wszechstronnie rozwijające zajęcia muzyczne czy plastyczne do instytucji zajmujących się kształceniem dzieci w tym kierunku. Zamiast 3 godzin W-Fu w tygodniu można uczyć się sztuk walki, jazdy konnej czy chodzić na balet. Cokolwiek nas interesuje. Zamiast lekcji geografii ze wskaźnikiem i mapą, możemy o każdej porze roku jeździć na wycieczki. Brzmi tak dobrze, że aż nierealnie? Bo to co nas ogranicza to tylko nasz umysł. Powiesz, że kasa? Proszę, o to żywy przykład ludzi, których osobiście nie znam, ale są przyjaciółmi moich przyjaciół i jako bardzo młodzi ludzie, bez zgromadzonych jakiś konkretnych środków wyruszyli w autostopową podróż dookoła świata i są tam już ponad rok. Można wszystko jeśli się chce i jeśli się próbuje.

Dzieci z edukacji pozaszkolnej zwanej domową uczęszczają na wiele świetnych zajęć dodatkowych, na których rozwijają swoje zainteresowania. Należy rozumieć, że zajęcia dodatkowe zwykle nie są edukacją, a już na pewno nie systemową. Nawet prywatne szkoły językowe działają na innych zasadach. Nauka tańca to nie lekcja matematyki. Cały czas i całe życie się czegoś uczymy, ale edukacja to zdobywanie wiedzy z zakresu pewnego odgórnego programu. Dziecko może uczyć się w domu matematyki, ale nie koniecznie tańca towarzyskiego. Wypełnienie dziecku czasu wolnego zajęciami dodatkowymi jest w porządku, pod warunkiem, że dziecko ma czas wolny. Nic dziwnego, że dzieci nie mają bliskich relacji z rodzicami, jeżeli spędzają około 8 h w szkole, a potem prawie każdy dzień mają zapełniony popołudniowymi zajęciami dodatkowymi, a więc czas na obcowanie z najbliższymi to sobota wieczór po zakupach w galerii i niedziela przed odrabianiem lekcji.

Co z socjalizacją dzieci uczonych poza murami szkoły?

To jest argument, który uwielbiam! Nie dość, że jest z dupy to jeszcze idiotyczny :).

Socjalizacja człowieka przebiega na wielu płaszczyznach i przez cały okres trwania życia. Wsród wielu kierunków, które studiowałam, była między innymi socjologia, więc nie czuję się zupełnie nie na miejscu pisząc to. Przeczytaj pierwszy akapit hasła socjalizacja z Wikipedii i zauważ, że największą rolę na etapie socjalizacji dziecka odgrywają rodzice, dopiero później wychowawcy (czytaj inni dorośli postawieni w roli wychowawcy), następnie rówieśnicy, a na końcu instytucje takie jak szkoła czy kościół, jako miejsca pewnego kanonu zachowań, do których dziecko się przyzwyczaja i na ich podstawie buduje wzorce i wartości. Jako, że rodzice zostali nie przypadkowo postawieni na pierwszym miejscu wyliczanki, możemy od razu domyślić się, że wszystkie kolejne punkty tracą na wadze względem poprzedniego. Stąd uważam, że argument o socjalizacji jest argumentem z dupy. A zatem w procesie socjalizacji najważniejsze, aby dziecko miało rodziców, którzy jeszcze się nim interesują. Następnie ważne jest, aby miało też możliwość obcowania z innymi dorosłymi postawionymi w roli wychowawczej, aby mogło zaobserwować różne normy zachowań i wyciągnąć własne wnioski. Tutaj oprócz roli dziadków, cioć, wujków i innych bliższych i dalszych krewnych, olbrzymią rolę odegrać mogą w alternatywie do szkolnych nauczycieli, wychowawcy zajęć pozalekcyjnych, na które uczęszczają dzieci z edukacji pozaszkolnej, a więc w przypadku Mańki trenerka Judo, dwie panie z zajęć plastycznych, nauczycielka śpiewu, instruktorka jazdy konnej, nauczyciel pływania. Kolejną płaszczyzną socjalizacji dziecka są rówieśnicy. I teraz te biedne, zamknięte w domu dziecko na pewno nie wie jak wyglądają rówieśnicy. Chyba, że … trenuje judo, gdzie zawiera trwałe relacje z rówieśnikami, spotykając się z nimi systematycznie na treningach, zawodach, zgrupowaniach; jest harcerzem/zuchem i nawiązuje trwałe relacje poprzez przynależność do konkretnej drużyny/gromady; chodzi na jakiekolwiek inne zajęcia dodatkowe, na których zawiera płytsze i bliższe znajomości, ucząc się budowania trwałych i nietrwałych relacji; gdzieś mieszka i ma koleżanki i kolegów z tak zwanego podwórka z którymi wiadomo, że utrzymuje się kontakt po grób. O instytucjach nie wspomnę, bo każdy człowiek na jakimś etapie życia ma do czynienia z różnymi instytucjami. Oczywiście na rożnym etapie życia te proporcje i zapotrzebowanie się zmieniają, ale to dotyczy tak samo dzieci szkolnych jak poza szkolnych. Z tym, że na wczesnym etapie rozwoju, dzieci szkolne mają zaburzoną kolejność i proporcje zagospodarowania konkretnych płaszczyzn, bo przeciętny uczeń podstawówki widuje swoich rodziców rzadziej niż nauczycieli i rówieśników.

A dlaczego powyższy argument jest idiotyczny? Bo socjalizacja człowieka odbywa się również w prozie życia, która jest wyłącznie poza szkołą, a więc dotyczy zarówno dzieci utopionych po uszy w systemie jak i za uszy z niego wyciągniętych. Bo socjalizujemy się obserwując ludzi w autobusie i czekając w kolejce w sklepie. Socjalizujemy się spotykając przemiłą panią w kwiaciarni i ordynarną panią na poczcie. Socjalizujemy się, kiedy odbieramy telefon od telemarketera i życzenia świąteczne od cioci, której nie pamiętamy. Nie uważam, aby zasadnym była konieczność doświadczenia np. poniżenia przy całej klasie z powodu nieodrobionej pracy domowej, czy posiadania niemarkowych butów jako element warunkowy socjalizacji człowieka, tak samo, jak nie uważam koniecznym doświadczenia aresztu tymczasowego, aby docenić wolność, albo, żeby umieć się odnaleźć w grupie przestępców. Szkoła systemowa moim zdaniem nie proponuje niczego, czego nie można by było zapewnić w inny sposób.

Szerzej o edukacji domowej warto przeczytać w tej książce:

źródło bratersi.pl

Do edukacji domowej będę jeszcze pewnie wracać, bo stała się częścią naszej codzienności. Poniekąd podyktowała kilka innych wyborów, przetarła kilkoro zamglonych oczu. Jeśli macie konkretne pytania – piszcie, pytajcie, komentujcie. Na razie popycham cykl MUST THINK dalej, bo mam kolejne plany w kieszeni i asy w rękawie, ale mało czasu na ich realizację, bo życie mnie wciąga bardziej niż internet. Postaram się Was jednak nie zawieźć.

15 Comments

  1. Zacznę od tego, że podzielam Twoją opinię o szkole systemowej i entuzjazm do edukacji alternatywnej 🙂 Choć mam jeszcze kilka ładnych lat zanim nasze dziecko osiągnie wiek szkolny żywo interesuję się tym tematem. I dwie rzeczy nasuwają mi się na myśl. U nas w kraju niestety to nadal nie jest kwestia wyboru, ale raczej kwestia dla „wybranych”, bo przesądza o tym często sytuacja finansowa i zawodowa rodziców. Dlatego wydaje mi się, że istotniejsze od uświadamiania rodziców ile krzywdy wyrządzi ich dziecku szkoła systemowa, jest uświadamianie nauczycieli. Bo to nie szkoła jest zła, tylko podejście wobec uczniów. Druga sprawa dotyczy ściśle edukacji domowej. Cała idea wydawała mi się super do momentu kiedy na konferencji poświęconej unschoolingowi, André Stern nie sformułował tezy, że dziecko nauczane w domu jest siłą rzeczy zmuszone dzielić z rodzicami wszystkie ich uprzedzenia, lęki, sposób myślenia, zasady, itp. Każdemu rodzicowi oczywiście wydaje się, że przekazuje same pozytywne rzeczy, ale wiadomo że tak nie jest. Poza tym żadne ograniczenie nie jest dobre, a wybierając tą formę nauczania dziecko ograniczone do świata widzianego z perspektywy rodziców, nawet sam sposób przekazywania wiedzy też narzuca rodzic. Więc czy to do końca jest takie dobre wyjście z sytuacji? Ciągle się zastanawiam.

    Polubienie

  2. Uważam, że szkoły w dalszym ciągu nie są w pełni przygotowane do edukacji 6-ścio latków, nie mniej jednak tego typu edukacja ma sporo plusów. Przede wszystkim dziecko ma duży kontakt z innymi dziećmi, uczy się rywalizacji – czasami jest lepszy czy gorszy od innych. Bardzo istotnym aspektem są wspólne wycieczki czy też wyjazdy na basen, dzieci zawierają nowe znajomości oraz je zaciślają. A to wszystko ma ogromny wpływ na rozwój naszych pociech.

    Polubienie

  3. Aga

    Ze szkołą wielkiego wyboru nie mam mieszkam w małej wiosce…szkoła jest malutka, są małe klasy (u córki 10 osób, u syna 12 osób) więc na plus. Z nauczycielami różnie, ale pracujemy nad nimi 😉 Najważniejsze, że dzieciaki mają zapał do zdobywania wiedzy 😉 Powodzenia Wam życzę!

    Polubione przez 1 osoba

  4. Aga

    Rok temu, gdy zaczynaliśmy ED myślałam tak samo jak Ty i nadal zgadzam się z Twoimi argumentami. Jednak moja córka, po roku ED sama zdecydowała, że chce wrócić do szkoły. Pomimo zajęć dodatkowych i spotykania się z dziećmi stwierdziła, że brakuje jej koleżanek z klasy… po tym doświadczeniu uważam, że nie wszystko jest jednoznaczne…

    Polubienie

    • Powiem Ci, że ja nie wykluczam tego, że moja córka pójdzie do szkoły. Jeżeli sama o tym zdecyduje nie widzę powodów trzymać ją w domu na siłę. Ale… z jaką świadomością wybierałaś jej szkołę? Z jaką uwagą przyglądasz się pracy poszczególnych nauczycieli czy wychowawców? Z jaką świadomością wiesz co jest w nauce ważne a co nie? To nie jest doświadczenie bez znaczenia a z gigantycznym naznaczeniem. Bo jak pisałam wyżej, ja nie uważam, aby ED było rozwiązaniem dla każdego, ani żeby było jedynym, ale jest świetnym odzwierciedleniem tego czy w ogóle zadajemy sobie trud aby pomyśleć o tak fundamentalnej sprawie jaką jest wychowanie naszych dzieci. Dziękuję Ci za komentarz!

      Polubienie

  5. nihiru

    Ja bym bardzo chciała edukować swoje dziecko w domu, ale mając zwyczajną, biurową pracę od-do, zbyt mało kasy na gosposię, która by ogarniała sprzątanie i gotowanie, oraz drugie dziecko, które jeszcze jest zbyt małe na jakieś sensowne zajęcia, a jednocześnie bardzo zainteresowane starszym bratem – po prostu tego nie widzę.

    Polubione przez 1 osoba

    • Bo to pewnie nie jest rozwiązanie dla każdego, a już napewno nie na każde okoliczności. Grunt, że widzisz jego zalety, bo możesz szukać swojego rozwiązania. Najgorzej mają Ci, którzy pielęgnują swoją nieświadomość. Pozdrawiam.

      Polubienie

      • nihiru

        Ano niestety. Ale przypomniało mi się, że miałam jeszcze coś napisać (uprzedzam, będzie mocno): mam podejrzenie, czy przypadkiem wzrost popularności ED nie jest związany z trendem upupiania własnych dzieci? Już wyjaśniam: coraz częściej się mówi o tym, że dzieci są chowane pod kloszem, że są coraz bardziej niezaradne, bo rodzice zbyt mocno chronią je przed wszelkimi prawdziwymi i wyimaginowanymi zagrożeniami i wyzwaniami. To samo nastawienie widzę w postawie „ta okropna szkoła zaszkodzi mojemu dziecku. tylko ja, matka, mogę dać mu prawdziwe wykształcenie”:D

        Ale powyższe i tak nie zmienia faktu, że chciałabym mieć większy wpływ na edukację swoich dzieci:D

        Polubienie

      • Hehe no jeśli ktoś planuje dziecko z ED zamknąć w czterech ścianach to może i tak, ale ja nie znam takich przypadków :D. Dzieci z ED są często o wiele bardziej zaradne, bo dzięki zyskanemu czasowi i uwadze, jakiej niewątpliwie mają więcej niż statystyczne dziecko szkolne, chociażby ze względu na ilość czasu spędzanego w obecności rodziców, może podejmować się o wiele ciekawszych i bardziej stymulujących wyzwań, niż te proponowane w szkole. Mam całą masę szkolnych niezaradnych znajomych, których edukacja kończyła się wyłącznie na szkole. I pewnie byłabym w tym zacnym gronie przodowniczką, gdyby nie harcerstwo. Mnie akurat ZHP właśnie wyratowało z opresji nadopiekuńczych rodziców, którzy wcale mnie nie uczyli w domu.

        Z drugiej strony z powodami, dla których ludzie podejmują różne decyzje jest zawsze… różnie. Np bieganie jest zdrowe. No i teraz jest moda na bieganie. Nawet jeśli ktoś biega tylko dlatego, że jest taka moda, fizycznie mu to raczej nie zaszkodzi. I choć wrzucanie na fb swoich fotek z każdego treningu i dystansów każdej przebiegniętej trasy mnie bawi, a czasem nawet śmieszy, to nie przeszkadza mi to. Skończy się moda, skończy się bieganie połowy zapaleńców, trudno. Ale może dzięki modzie część ludzi odkryje naprawdę wielką zaletę takiej formy spędzania czasu.
        Tak samo. Jest moda na zdrowe odżywianie. I dobrze, niech będzie jak najdłużej. Dzięki temu będziemy mieć zdrowsze społeczeństwo. I tu znów dzielimy się na tych, którzy podejmują pewne decyzje ze względu na modę i tych, którzy trwale zmieniają swoje nawyki ze względu za zdrowie. Ale nikomu to się czkawką nie odbije.
        Zatem czy ED zaczyna być modne czy nie (w OL to prawie nikt o tym nie słyszał, więc moda to może jest w aglomeracjach), to każdemu, kto przyjrzy się uważnie edukacji własnych dzieci ta wnikliwość nie zaszkodzi. Acz nie wierzę, aby ludzie mogli masowo się na to decydować ze względu na modę, bo new balansy można zawsze sprzedać na olxie, mc donalda zawsze można odwiedzić po nocy lub na kacu, a ta decyzja wiąże się z o wiele większym wysiłkiem i determinacją. Chociaż jeśli kobiety są w stanie się ciąć ze względu na modę na duże cycki to może i to…

        Polubienie

  6. Gratuluję decyzji! U nas alienujemy dzieciarnię już 7 lat! Całkiem fajnie jest.
    Czasem, oczywiście mam ochotę wyekspediować ich z misją na Marsa, ale na szczęście wystarcza ekspedycja podwórkowa.
    Mam wrażenie, że ED więcej porządkuje mnie i jakby nie patrzeć ustawicznie się dokształcam!
    Co cieszy multi-matkę-domową.
    Przyjemności!

    Polubienie

  7. Justyna

    Brzmi to troche jakbyś sama siebie przekonywała 😉 Nieprzekonanych nie przekonasz, przekonanych nie musisz.

    Tak tylko dodam jako argument dla tych, którzy się wahają. Gdy myślałam o ED bałam się, że braku motywacji, systematyczności organizacji i czasu. Tymczasem moja córka chodzi do szkoły systemowej a ja spędzam z nią ok 5 godzin dziennie na pracy domowej, odpytywaniu, tłumaczeniu tego czego nie zrozumiała. Więc spokojnie mogłaby, sądzę z tym samym efektem spędzac te 5 godzin na ED i resztę czasu spedzac na doświadczaniu życia a nie w książkach. Gdyby tylko chciała …. ale nie chce, nie zmuszę. Gdy sama chodziłam do szkoły, moim największym marzeniem było dotknąć, spróbować, powąchać, zobaczyć a nie przeczytać i obejrzeć na obrazku. Uczyć się w sposób naturalny zaspokajając naturalną ciekawość świata. I ta nauka dla ocen, nieosadzona, bezkontekstowa, bo jak już z jednej lekcji pytali to na drugiej spokój…. To akurat udało mi się wypracować, rozbudzić zainteresowanie tematem, poszerzenie informacji i niezainteresowanie ocenami. Ale wciąż słyszę, że jak przyjdzie do testu szóstoklasisty to inaczej będę śpiewać…

    Polubienie

    • Pamiętaj, że każdy patrzy na świat przez swój pryzmat :). Ja nie muszę siebie przekonywać. Nie muszę nawet przekonywać innych. Mówię i piszę o tym, co wydaje mi się wartościowe, by ktoś, kto nie wie o tym, a chciałby wiedzieć, miał taką szansę. Tak samo jak mi ktoś powiedział o ED tak samo ja mówię komuś. A to, co człowiek z tą wiedzą zrobi, zależy i należy do niego. To ja mam wrażenie, że Ty próbujesz przekonać siebie, że Twoja córka nie mogłaby być w ED, bo to nie dla niej, ale to tylko wrażenie. Najważniejsze, że niezależnie od tego gdzie zdobywa wiedzę, ma Twoją uwagę i pomoc. To niezależnie od wszelkich okoliczności jest na wagę złota i nie jest niestety oczywiste.

      Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.